Wszyscy znamy baśnie o odważnych rycerzach ratujących
damy z opresji i walczących ze smokami. Jednak ci prawdziwi walczyli na wojnach
i chcieli przypodobać się królowi, aby więcej zarobić. Średniowieczni rycerze
myśleli przede wszystkim o własnym dobrobycie, Bogu, a dopiero później o ochronie
królestwa. Jednak myślę, że w naszych czasach ten wzorzec trochę się zmienił. Naszymi
rycerzami są ludzie, którzy bronią nas przed niebezpieczeństwem. Doskonałym
przykładem są strażacy. Z resztą mogę o tym opowiedzieć z własnego
doświadczenia.
Mieszkam w trzypiętrowym domu na obrzeżach dużego
miasta. Jest środek lata i wielkie upały. Tego dnia jestem w domu z moją mamą i
czteroletnią siostrą. One siedzą na dole w salonie i oglądają jakąś bajkę, a ja
czytam książkę u siebie na samej górze. Jestem pogrążona w lekturze, ale
zaczynam czuć jakiś dziwny zapach. Sądząc, że to mama przypaliła coś w kuchni
nie zwracam na to większej uwagi. Jednak mój spokój przerywa krzyk mamy.
Podrywam się z fotela i podchodzę do drzwi, jednak ich nie otwieram. Widzę, że
przez szczelinę przy podłodze wydobywa się dym. Szybko podbiegam do okna i
wyglądam przez nie, mając nadzieję, że to nie jest to, o czym myślę. Jednak
moja nadzieja pryska, kiedy tylko widzę dym wydobywający się z dwóch okien na
drugim piętrze. Nie mam pojęcia, co zrobić. Staram się opanować i spróbować
pomyśleć, jak powinnam zareagować. Na myśl przychodzi mi tylko telefon do straży
pożarnej. Czym prędzej sięgam po komórkę i wykręcam odpowiedni numer. Po dwóch
sygnałach odzywa się głos, który pyta, co się stało. Szybko opowiadam, jaka
jest sytuacja i na jakiej mieszkam ulicy. Kobieta mówi, że już wysyła
jednostki, każe mi nie wychodzić z pokoju i spróbować jakoś uszczelnić drzwi
materiałem, po czym się rozłącza. Szybko wyciągam z szafy koc i upycham pod
drzwiami. Po chwili słyszę dźwięki syren strażackich. Wyglądam przez okno i
widzę, że mam rację. Dwa wozy zatrzymują się pod domem i zaczynają akcję. W
małym tłumie, jaki zebrał się za bramą dostrzegam mamę i Karolinę z
przestrachem wpatrujące się w dom. Oddycham z ulgą wiedząc, że nic im nie grozi,
jednak moja sytuacja jest znacznie gorsza. Mimo, że uszczelniłam drzwi,
przedostaje się przez nie coraz więcej dymu. Widzę, że jakiś strażak szykuje
się do wejścia do domu, a trzech innych zaczyna gasić pożar. Chwilę później
słyszę, że ktoś wchodzi po schodach. Zaczynam się dusić dymem, więc opadam na kolana
przy ścianie. Czuję się coraz gorzej, nie mogę złapać oddechu i zaczynam
kaszleć, gardło drapie mnie niemiłosiernie. Przykładam sobie do nosa chustkę i
próbuję uspokoić oddech. Słyszę jakieś odgłosy dobiegające z korytarza i dźwięk
otwieranych drzwi jednak to nie moje. Domyślam się, że to ten strażak, który ma
mnie stąd wydostać. Nie zastanawiając się nabieram powietrza i krztusząc się
krzyczę:
-
Tutaj jestem!
Wiem, że mnie usłyszał, bo słyszę
jak przewraca stolik w korytarzu próbując znaleźć moje drzwi. Nagle drzwi się
otwierają i wielka chmura dymu wpada do pokoju. Kulę się pod ścianą próbując
osłonić się przed nim, ale kaszlę jeszcze gwałtowniej. Kątem oka dostrzegam
postać idącą w moją stronę. Widzę mężczyznę ubranego w żółty skafander z maską
gazową na twarzy. Podchodzi do mnie i słyszę.
-
Wszystko będzie dobrze zaraz cię stąd zabiorę – mówi patrząc mi w oczy.
Uspokajam się nieco i przyjmuję maskę z tlenem, którą mi podaje. Sprawdza czy
nic mi nie jest, a kiedy próbuję wstać bierze mnie na ręce widząc, że nie
jestem w stanie tego zrobić sama. Gdy wygląda za drzwi okazuje się, że większa
część pożaru została już ugaszona, więc mogliśmy przejść przez zniszczoną część
domu. Kiedy tylko znajduję się na dworze podbiegają do mnie ratownicy i kładą
na noszach. Wśród nich dostrzegam wystraszoną mamę i tylko uśmiecham się
uspokajająco. Zabierają mnie do szpitala na badania, ale okazuje się, że
nawdychałam się tylko za dużo dymu, jednak zatrzymują mnie na obserwację. Następnego
dnia wychodzę do domu. Mama przyjeżdża po mnie i jedziemy do cioci, u której
się zatrzymaliśmy na czas odbudowania zniszczeń. Jednak mam poczucie, że muszę
podziękować temu strażakowi, który mnie wyciągnął z płonącego domu. Mówię o tym
mamie, a ona zgadza się pojechać ze mną do straży pożarnej, aby go znaleźć. Kiedy
docieramy na miejsce pytam o strażaka, który wyniósł dziewczynę z płonącego
budynku poprzedniego dnia, a oni mnie do niego prowadzą. Kiedy go zobaczyłam
siedział przy stole z obandażowaną ręką i pił kawę. Gdy weszłam do pokoju
spojrzał w moim kierunku i wydawał się zdziwiony moim widokiem.
-
Dzień dobry. Jestem Milena. To mnie wyciągnął pan wczoraj z tego płonącego
domu.
-
A tak poznaję cię. Miło mi widzieć, że nic ci się nie stało. Jestem Tomek –
powiedział uśmiechając się przyjaźnie.
-
Tak nic mi nie jest, ale widzę, że pan musiał się poparzyć przy tym pożarze –
stwierdzam wskazując na jego rękę.
-
To nic takiego, taką mam pracę i już się do tego przyzwyczaiłem – zaśmiał się –
a co Cię do mnie sprowadza?
-
Chciałam podziękować, że narażał pan życie, aby mnie stamtąd wyciągnąć.
-
Nie ma, o czym mówić, tym się zajmuję i z największą przyjemnością ratuję
innych. Wolę kogoś uratować i się oparzyć, niż patrzeć na to z bezpiecznego
miejsca, i nic nie zrobić, aby tej osobie pomóc.
Zaimponował mi. Rozmawiałam z nim
wtedy jeszcze przez chwilę, ale dostał wezwanie i musiał znów iść kogoś
ratować. Myślę, że jest on doskonałym przykładem współczesnego rycerza. Nie dba
o siebie, chce tylko ratować innych. Przez stulecia wizerunek prawdziwego
rycerza uległ zmianie, lecz wciąż jest obecny. Tamtejsi dbali przede wszystkim
o swoją kieszeń i o to, aby ich zapamiętano. Najczęściej robili wielkie czyny
mając nadzieję, że zapiszą się na kartach historii. Oczywiście jestem pewna, że
zdarzały się wyjątki, nie twierdzę, że nie. Sądzę jednak, że większości z nich
na tym właśnie zależało najbardziej, a dopiero w drugiej kolejności na obronie
życia innych. Jednak myślę, że w naszych czasach częściej spotyka się ludzi z
tak zwanego powołania, takich, którzy z natury chcą pomagać bliźnim i nie
oczekują za to chwały. Dla nich jest to na porządku dziennym i źle by się czuli
nie mogąc tego robić. Oczywiście nie mówię, że są tylko tacy. Są osoby, które
robią rzeczy tylko dla sławy i rozgłosu. Jednak coraz częściej zaczynamy
doceniać tych, którzy naprawdę na to zasługują. To właśnie takie osoby powinny
nosić miano współczesnych rycerzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz